Pan okazał się być najbardziej niepokojącym kierowcą z jakim przyszło nam podróżować. Zabrał nas z tego parszywego miejsca, to fakt. Jednak zachowywał się bardzo dziwnie. Niewątpliwie był pod wpływem alkoholu, jeśli nie jakiś używek. Gestykulował, śmiał się, patrzył na nas dziwnie i gadał coś po hiszpańsku, a my nie byliśmy w stanie nic zrozumieć. Na migi dogadaliśmy się, że jedziemy w stronę Lleidy a potem do Saragossy. Możliwe, że nas zrozumiał, nie wiem. Ważne, że po jakimś czasie (szybka jazda gruchotem pomiędzy innymi samochodami... nie było to relaksujące) dotarliśmy na parking w samym środku niczego. Dookoła skalisty krajobraz poprzetykany drzewkami. Poza tym stacja benzynowa, postój dla TIRów i podrzędna restauracja. Nasz "wariat" zaprowadził nas do niej i próbował postawić piwo. Odmówiliśmy, dostaliśmy za to wodę. Sam kupił sobie alkohol i wdał się w rozmowę z jakimś kierowcą ciężarówki. Na pewno mówili o nas, pokazywali sobie palcami, po czym wyszli gdzieś razem. Wtedy inny kierowca powiedział nam, że jedzie do Saragossy i może nas zabrać, ale dopiero za 7 godzin. Zgodziliśmy się, nie chcieliśmy zostać z tamtymi typami.
Wyszliśmy z restauracji i postanowiliśmy nie czekać tych kilku godzin i złapać pierwszego lepszego kierowcę jadącego w kierunku Saragossy. Było już popołudniu, nie pamiętam dokładnie która godzina. Udało nam się szybko. Wskoczyliśmy do ciężarówki, tym samym opuszczając na zawsze dziwaka i jego szemranego kolegę.