I tak oto wyruszyliśmy we właściwą drogę na EJC. W Figueras, po około 20 minutach, zatrzymał się pan w zniszczonym, rozklekotanym samochodzie terenowym. Zastanawiałem sięw którym momencie zaczną od niego odpadać mniej lub bardziej potrzebne części. Na szczęście biały wielki brudas dowiózł nas jakieś 15-25 km od Olot. Zatrzymał się, nie dość, że w miejscu z zakazem zatrzymywania się, to w miejscu z zakazem wstępu przechodniom. Innymi słowy na środku rozjazdu dróg szybkiego ruchu. Ogólnie zauważyliśmy, że Hiszpanie, w odróżnieniu od Francuzów (o których będzie później) zatrzymują się gdzie popadnie. Środek rozjazdu, ronda? Phi! Nie ma problemu! Było to co najmniej dziwne.
Tak czy owak zostaliśmy sami na drodze, wśród wysuszonych, gorących wzgórz. Samochodów było mało, a jak na złość nadciągały w naszą strone potężne chmury burzowe. Prawdę mówiąc zacząłem się zastanawiać jak daleko dotrzemy tego dnia. To już nie miało być 30km jak między poprzednimi miastami, a setki kilometrów. Zaczynałem się rozglądać za miejscem, w któym można przeczekać deszcz. Na szczęście zatrzymał się pan z samochodem dostawczym, który zawiózł nas prosto do Olot, w sam środek burzy.
Ta przeszła szybko. Potem schemat: poszukiwanie punktu info, mapa (dowiedzieliśmy się, że Olot znajduje się w parku narodowym, czy jakimś rezerwacie, i jest otoczone kilkoma wygasłymi wulkanami. Faktycznie, miasteczko leży w malowniczej okolicy. Potrzeba by było zostać tu 2 dni, żeby się dokładniej rozejrzeć), lizak dla siostry Magdy, kierunek - wylotówka.