Po nocnej podróży około 5 rano dotarliśmy do Wrocławia. Miasto odwiedzałem to już 2-3 razy, nigdy na tyle długo, żeby obejrzeć je dokładnie. Nie będę się rozpisywać jaki jest dla mnie. Na pewno nieodkryty. Tak niewiele mogę o nim powiedzieć... Widziałem tylko malutyką część i to na szybko...
Ważniejsze jest to, że Breslau przywitał nas niesamowicie niską temperaturą i deszczem..
Anna i Joanna opuściły nas od razu, żeby skorzystać z propozycji znajomego, który oferował im miejsce na drzemkę. My z Magdą zostaliśmy na dworcu, pierwsze godziny trzęsąc się trochę z zimna, na wpół czuwając, na wpół drzemiąc. Magda czuła się bardzo źle i martwiłem się o nią, a także o podróż samolotem, która mogła być dla niej mordęgą. Na szczęście po 2-3 godzinach poprawiło się i wyszliśmy na spacer (pod parasolem).
Koło 14 dojechaliśmy na lotnisko, któe, nawet jak się dojeżdża do niego, nie wygląda jak lotnisko, ale jak dworzec autobusowy, malutkie! Prawdę mówiąc nie dowierzałem, że to lotnisko, dopóki nie zobaczyłem dużego napisu nad wejściem.
Procedury odprawy nie ma co opisywać. Obyła się bez niespodzianek, aczkolwiek baliśmy się, że przekroczyliśmy limit wagowy naszych bagażów (niepotrzebnie).
Samolot w środku, jak na tanie linie lotnicze przystało, był niewyobrażalnie ciasny. Udało nam się zdobyć miejsce przy oknie. Magda leciała pierwszy raz, toteż chciałem, żeby zobaczyła ten widok szybko oddalającej się ziemi, kołowania i innych smaczków...